0. Od autora
FRAGMENT KSIĄŻKI (WSTĘP)
Dzień 10 kwietnia 2010 roku nie wróżył Smoleńskowi żadnych niespodzianek. Miasto budziło się powoli po całym tygodniu pracy. O świcie nad horyzontem błysnęło słońce, ale wkrótce zniknęło i pojawiła się gęsta mgła. Wyglądając przez okno, nie widziałem sąsiedniego domu, stojącego sto metrów dalej.
Poprzedniego dnia w Smoleńsku było ciepło i słonecznie; prognoza na 10 kwietnia brzmiała podobnie. Synoptycy zapowiadali poranną mgłę, ale w ciągu dnia miało się rozpogodzić.
Na razie jednak ulice świeciły pustkami, weekendowy poranek był zimny i mglisty. Niewielu było zatem naocznych świadków katastrofy lotniczej, do której doszło na północnych obrzeżach miasta około godziny 10:40. Mimo to szybko zaczęły się rozchodzić pogłoski, że na lotnisku spadł i rozbił się samolot. Wkrótce potwierdziły je oficjalne komunikaty. Tak właśnie mieszkańcy miasta dowiedzieli się, że w Smoleńsku doszło do bezprecedensowej katastrofy, w której zginęli przedstawiciele najwyższych władz państwa polskiego. Samolot Tu-154M, z Prezydentem Polski Lechem Kaczyńskim na pokładzie, spadł w odległości około 300 m od pasa startowego, podczas podejścia do lądowania w gęstej mgle. Do tragedii doszło na lotnisku Siewiernyj, znajdującym się na peryferiach miasta.
Mało kto wiedział, że Lech Kaczyński przyjeżdża do Smoleńska w drodze do pobliskiego Katynia; ja sam dowiedziałem się o tym dopiero po katastrofie. Media koncentrowały się na wizycie premiera Rosji, Władimira Putina, i premiera Polski, Donalda Tuska, która miała miejsce trzy dni wcześniej. Przyjazdu Lecha Kaczyńskiego do Katynia nie nagłaśniano.
Tego ranka zamierzałem wybrać się na nad Dniepr i porobić zdjęcia – kocham moje miasto i lubię je fotografować. Jednak mgła była tak gęsta, że nic z tego nie wyszło. Około godziny 11 zasiadłem do komputera, sprawdziłem pocztę i wszedłem na smoleńskie forum, żeby przejrzeć wiadomości – forum od dawna stanowi moje główne źródło informacji o tym, co dzieje się w mieście. Nie jest formalnym środkiem masowego przekazu, ale właśnie na nim najwcześniej pojawiają się lokalne aktualności. Od sześciu lat jestem jego aktywnym uczestnikiem.
Pierwsza wzmianka o katastrofie pojawiła się na forum o 11:14 czasu moskiewskiego – mniej więcej trzydzieści minut po rozbiciu się samolotu – i brzmiała:
Przed chwilą w okolicy czołgu spadł i wybuchł samolot. Na razie nic bliżej nie wiadomo…
Ów czołg to stary T-34 umieszczony na postumencie przy wjeździe do miasta od strony północnej.
Niemal od razu zaczęły napływać szczegóły i pierwsze komentarze. Pojawiły się posty, że do Smoleńska miał przylecieć Prezydent Polski, i sugestie, że być może rozbił się jeden z samolotów polskiej delegacji. W taki właśnie sposób dowiedziałem się o tragedii. Włączyłem telewizor – na wszystkich kanałach podawano już pierwsze informacje.
Katastrofa wywarła na mnie ogromne wrażenie, co dla mnie samego było dużym zaskoczeniem. Nie jestem szczególnie sentymentalny, ale ta tragedia wprawiła mnie w stan bliski szoku. Rzuciłem wszystko i przez kilka następnych godzin siedziałem przed telewizorem, śledząc wiadomości. Nie mogłem się oderwać, choć zwykle prawie nie oglądam telewizji.
Później wróciłem do komputera, zachłannie czytając kolejne informacje i komentarze na smoleńskim forum. Aż do wieczora miotałem się między komputerem a telewizorem, próbując zrozumieć, jak mogło do dojść do tej tragedii. Późnym wieczorem wziąłem aparat fotograficzny i poszedłem… Nie, nie na miejsce katastrofy, lecz nad Dniepr, dokąd wybierałem się rano. Zrobiłem kilka ujęć Smoleńska wczesną wiosną. Tak bardzo kontrastowały z moim stanem psychicznym. Stare miasto tchnęło spokojem, ja byłem spięty i wzburzony. Pięknem smoleńskich pejzaży próbowałem odpędzić smutne myśli, ale nie zdołałem.
Wiele razy myślałem wtedy o tym, żeby pojechać na miejsce tragedii, ale za każdym razem rezygnowałem, wiedząc, że i tak nie uda mi się niczego zobaczyć. Informacje podawane w telewizji nie pozostawiały cienia wątpliwości: miejsce, w którym rozbił się samolot, otoczone zostało kordonem wojska i milicji. Nawet zagraniczni dziennikarze nie mogli wejść, a z daleka, zza zasłony drzew i krzewów, prawie niczego nie było widać.
Wtedy jeszcze nie miałem pojęcia, że wezmę udział w nieoficjalnym śledztwie dotyczącym katastrofy – gdybym wiedział, mimo wszystko próbowałbym się dostać na miejsce tragedii. Uznałem jednak, że lepiej nie przeszkadzać śledczym i ratownikom w ich pracy. Poza tym byłem przekonany, że media wkrótce pokażą wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. Tak się jednak nie stało. Na wszystkich kanałach telewizyjnych podawano wciąż te same informacje, pokazywano te same zdjęcia. Potem pojawiały się krótkie oficjalne komentarze. Nic więcej.
Dosłownie dwa, trzy dni później katastrofa polskiego samolotu zeszła w mediach rosyjskich na dalszy plan, a głównym źródłem informacji stał się internet. Nie milkły dyskusje, internauci zaczęli umieszczać na forach informacje bezpośrednio lub pośrednio związane z katastrofą. Były to opowieści świadków, komentarze oficerów służących niegdyś na lotnisku Siewiernyj, zdjęcia z miejsca upadku samolotu, informacje techniczne o lotnisku itp. Specjaliści na forach lotniczych analizowali te materiały i komentowali je, zwracając uwagę na liczne błędy pojawiające się w wiadomościach prasowych i telewizyjnych. Na forach internetowych zaczęły się również pojawiać spekulacje na temat możliwych przyczyn katastrofy, z ich jednoczesną analizą. Zatem w istocie już 10 kwietnia zaczęło się, trwające do dziś, nieoficjalne śledztwo.
Mieszkam i pracuję w Smoleńsku. Poza tym jestem niezłym fotografem, dlatego mój udział w tym śledztwie zaczął się dość niewinnie – od zrobienia zdjęć terenu w pobliżu miejsca upadku samolotu oraz ich analizy. Z czasem badanie okoliczności katastrofy zaczęło mnie coraz bardziej wciągać.
W efekcie niemal przez cały miesiąc, zarzucając wszystkie inne sprawy, zajmowałem się wyłącznie tą tragedią. Stałem się jednym z najaktywniejszych uczestników nieoficjalnego śledztwa, a moje publikacje na smoleńskim forum i na blogu internetowym okazały się jego ważną składową.
Połączony wysiłek dziesiątków ludzi z różnych stron świata przyniósł rezultaty. Stopniowo zaczynałem rozumieć nie tylko, jak samolot leciał tuż przed uderzeniem w ziemię, ale również wiele wydarzeń, jakie poprzedziły upadek. Jednocześnie zbierałem wiadomości na temat ukształtowania terenu, wyposażenia lotniska i pogody panującej tego feralnego dnia. Wszystkie te dane pozwoliły mi odtworzyć wiele szczegółów katastrofy z 10 kwietnia.
Oficjalne śledztwo toczyło się swoim trybem, zaś równolegle przebiegało dochodzenie nieoficjalne. Zresztą po dziś dzień nie milkną dyskusje na forach internetowych, i to nie tylko polskich czy rosyjskich; audytorium jest znacznie szersze. Po moich publikacjach zaczęły przychodzić listy z komentarzami również z Białorusi, Ukrainy, Łotwy, Litwy, Bułgarii, Niemiec, Wielkiej Brytanii, USA i Kanady. Śledztwo nieoficjalne stało się śledztwem międzynarodowym.
Internautom udało się znaleźć trafną odpowiedź na pytanie o przebieg katastrofy, jednak ustalenie przyczyn upadku samolotu okazało się znacznie trudniejszym zadaniem. Ta praca wymaga dużo więcej czasu, lecz entuzjaści z różnych krajów nie ustają w wysiłkach. Ponieważ uczestnicy tego śledztwa nie mają dostępu do informacji zastrzeżonych (zapisów z czarnych skrzynek, wyników ekspertyz itp.), niełatwo udzielić jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, co spowodowało tragedię. Mimo to, w toku śledztwa publicznego wyłoniły się prawdopodobne wersje, wyszły na jaw liczne fakty, umożliwiające zweryfikowanie informacji oficjalnych, m.in. przedstawionych we wstępnym raporcie Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK).
Prowadzone równolegle do urzędowego śledztwo nieoficjalne daje podstawy, by przypuszczać, że wyniki dochodzenia oficjalnego będą obiektywne – uczestnicy tego pierwszego, nieformalnego, aktywnie bowiem analizują i omawiają wyniki prac oficjalnych organów. W ciągu minionych kilku miesięcy zawiązały się trwałe grupy ludzi, gotowych się tym zająć. I myślę, że przedstawiciele MAK mają tego świadomość.
Zakrojone na tak szeroką skalę śledztwo publiczne w sprawie katastrofy prezydenckiego tupolewa jest zjawiskiem absolutnie wyjątkowym. Czegoś takiego nigdy dotychczas nie odnotowano. U podstaw tego fenomenu leży rozwój technologii informacyjnych – internet łączy ludzi z całego świata, pozwalając na szybki przepływ informacji, wypowiadanie opinii, tworzenie hipotez oraz analizę faktów. Nie bez znaczenia jest też dostępność dokumentacji technicznej potrzebnej do zbadania problemu. Dawniej jej zdobycie mogło fachowcom zająć tygodnie i miesiące, a dla laika było praktycznie niemożliwe. Dzisiaj nawet zwyczajny człowiek, jeśli wie, czego szuka, ma szansę dotrzeć do wielu takich dokumentów w ciągu kilku minut, także dlatego, że ktoś, kto miał do nich dostęp, wcześniej je zeskanował i umieścił on-line.
Wyjątkowość i efektywność śledztwa publicznego wiąże się również ze szczególnymi warunkami, w jakich działa oficjalna komisja. W śledztwie oficjalnym splotły się interesy licznych wpływowych grup (również politycznych) co najmniej dwóch państw. Ich przedstawiciele mają różne cele i różne zadania. Właśnie z tego powodu wiele szczegółów wykrytych w toku oficjalnego śledztwa przedostało się do prasy, przede wszystkim polskiej. Nie było mowy o całkowitej tajności, nieustannie dochodziło do wycieków informacji, co bardzo pomagało śledztwu nieoficjalnemu. To wszystko, na długo przed pojawieniem się oficjalnych wyników, pozwoliło tworzyć różne scenariusze tego, co mogło się zdarzyć w samolocie.
Niniejsza książka jest tymczasowym wynikiem analizy faktów, spekulacji i komentarzy, jakie udało mi się zebrać, poczynając od dnia katastrofy. Piszę „tymczasowym”, ponieważ śledztwo nieoficjalne wciąż jest w toku. Każdego dnia pojawiają się nowe informacje, a ludzie biorący w nim udział natychmiast je analizują. Pisząc tę książkę, nierzadko z tego właśnie powodu musiałem wprowadzać zmiany, dołączać nowe wnioski, poprawiać nieścisłości i błędy.
Obserwuję przebieg śledztw: nieoficjalnego i oficjalnego od pierwszego dnia. W nieformalnym czynnie uczestniczę. Niejednokrotnie byłem na miejscu katastrofy, zrobiłem ponad tysiąc zdjęć, rozmawiałem z pilotami, którzy pracowali na lotnisku Siewiernyj, konsultowałem się z pilotami Tu-154 oraz licznymi specjalistami, otrzymałem setki e-maili z informacjami technicznymi dotyczącymi możliwych przyczyn katastrofy. Aby uniknąć ewentualnych błędów, zamieszczone w tej książce informacje konsultowałem z ekspertami związanymi z techniką lotniczą. Ich zdaniem, wszystkie przedstawione tu informacje są wiarygodne, a wnioski uzasadnione. Myślę, że – zebrane w jednej książce – powinny zainteresować Czytelnika.
Starałem się przedstawić zgromadzony materiał w taki sposób, aby Czytelnik mógł samodzielnie sprawdzić słuszność moich wywodów. Dlatego w swojej witrynie (www.amielin.pl) poświęconej tej książce, umieściłem m.in. sporo różnych oficjalnych dokumentów, na podstawie których powstawały scenariusze wydarzeń i były wyciągane wnioski.
Dochodzenie w sprawie tak poważnej katastrofy, szczególnie wtedy, gdy wiąże się ona ze śmiercią polityków, działaczy społecznych czy też po prostu ludzi sławnych, nigdy nie kończy się w chwili opublikowania oficjalnej wersji wydarzeń. Zawsze w takich sytuacjach pozostaje pewna nieufność wobec wniosków komisji, która prowadziła śledztwo. Do dziś dnia pojawiają się wszak coraz to nowe wersje zabójstwa Johna Kennedy’ego, trwają spekulacje na temat okoliczności śmierci Adolfa Hitlera czy Józefa Stalina. Są ludzie, którzy nadal nie wierzą, że Elvis Presley nie żyje. Taka już jest specyfika natury ludzkiej.
Mam nadzieję, że w mojej książce można będzie znaleźć odpowiedzi na liczne pytania związane z kwietniową katastrofą.
Wstępny raport Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego w pełni potwierdził, że katastrofa przebiegała tak, jak w połowie kwietnia, na miesiąc przed nim, przedstawiłem to na smoleńskim forum. Rzecz jasna, znacznie trudniej ustalić przyczyny katastrofy, mam jednak nadzieję, że w oparciu o wyniki śledztwa publicznego udało mi się sformułować scenariusze dość dokładnie odzwierciedlające przebieg wydarzeń z 10 kwietnia. Czy miałem rację, wykaże raport komitetu. Zazwyczaj badanie takiej katastrofy trwa od sześciu miesięcy do roku, dlatego niewykluczone, że oficjalne wnioski ze śledztwa poznamy już pod koniec roku. Prawdopodobnie jednak zostaną one opublikowane nieco później, w styczniu lub w lutym, ale na pewno nie później niż w kwietniu przyszłego roku. Wówczas będzie można dokonać porównania.
Siergiej Amielin
Listopad 2010
© Siergiej Amielin 2010–2016 • © Prószyński Media 2010–2016